Dawno nie pamiętam, by dzien zaczął się dla nas tak wcześnie. Miasto dopiero budziło się do życia, a że właśnie była niedziela to wiele sklepów było jeszcze pozamykanych. Nie zwiastowało to dla nas nic dobrego, bo tego dnia chcielismy odwwiedzić ich jak najwięcej. Z pierwszego wrażenia Mysor wydało się typowym indyjskim miastem z brudnymi uliczkami i niedokończonymi budynkami wokół. Nic nie zapowiadalo, że w środku kryję prawdziwą perłę.
Po zjedzeniu śniadania w przydrożnej knajpce zdecydowaliśmy się udać w kierunku Karanji Lake Nature Park gdzie podobno można obserwować ptaki. Po drodze jednak nasze plany uległy gruntownej zmianie, ponieważ daliśmy się wciągnąć w prawdziwy rajd motorikszami. Za niewielką sumkę rupii udało nam się wynająć dwa pojazdy wraz z kierowcami, którzy zaproponowali obwiezienie nas po najważniejszych obiektach Mysore, a także odwiedzeniu paru miejsc, na których nam naprawdę zależało. Tak więc zamiast do Karanji Lake Nature Park udaliśmy się na Chamudi Hill, którego nie mieliśmy w planach. Na mierzącą ponad 1000 m górę wiedzie kręta droga którą powoli wspinaliśmy sie naszymi trójkołowcami. Rozmowa z kierowcą szła w najlepsze dopóki nie zeszła na temat samej autorikszy. Propozycja pokierowania tym cackiem spadła na mnie jak grom i nie zdążyłem się zorientować, a już siedziałem za kierownicą i próbowałem jakoś ogarnąć system zmieniania biegów. Na szczęście brak posiadania przeze mnie prawa jazdy spowodował, iż lewostronny ruch nie był dla mnie wiekim problemem. Spełniła się rzecz, o której nawet nie przyszło mi marzyć. Samo Chamudi Hill z ogromną świątynią nie zrobiło na mnie piorunującego wrażenia. Szansa dostania się do świątyni w święto spada w okolice 0% z powodu strasznie długich kolejek. Ponad godzinne oczekiwanie na wejście do kompleksu nie wydało nam się rozsądne. W drodze na dół zatrzymaliśmy się jeszcze przy wielkiej kamiennej krowie i kilka razy, by podziwiać rozciagające się w około widoki. W połowie zbocza skorzystaliśmy z kamiennych schodów, które zaprowadziły nas na dół (około 600 stopni). Podczas jednego przystanku zostałem napadnięty przez małpo-bandytę usiłującego wyrwać mi szeleszczący papierek z kieszeni. Na szczęście miałem w ręku parasol i skurczybyk dostał po łepetynie. Niestety akt obrony z mojej strony spotkał sie z silna krytyką Oli „przecież mogłeś jej coś zrobić, ona miała dziecko niewidziałeś?”. Muszę sie przyznać – nie widziałem.
Okazało się, iż miasto tetni życiem i wszystko jest pootwierane ku naszej uciesze. Tak więc odwiedziliśmy 3 sklepy z jedwabiem gdzie dziewczyny wykazywał sie niepohamowaną chęcią kupowania i przymierzania, co po dłuższm czasie było dla mnie istną torturą („istną torturą? A kto kupił szal, który był według pana sprzedawcy the best (czytaj z indyjskim akcentem de beste)” :P /OLA). W naszym planie znalazł się także niesamowicie klimatyczny sklepik/zakład produkujący kadzidła i sprzedający olejki, w którym poznaliśmy cudowne zapachy drzewa sandałowego i jaśminu. W końcu udaliśmy się do najważniejszego miejsca Mysore – położonego w samym centrum - Pałacu Maharadży.
No to teraz pora na najlepsze. Pałac położony jest dokładnie w centrum miasta i zajmuje naprawde spory obszarna mapie, lecz dopiero wtedy jak widzi się go na własne oczy można sobie uzmysłowić jak jest wielki. Wygląda bardzo bogato poprzez styl w jakim go zbudowano, dosłownie kipi zdobieniami i szczegółami. Dość szybko dowiedzieliśmy się że jednak niedziela jest najlepszym dniem do odwiedziń miasta i że zrobiliśmy świetny deal, że przyjechaliśmy właśnie wtedy. Dokładnie o 19 ktoś włącza czerwony guzik i cały pałac staje w świetle. Niesamowite tłumy czekają nawet cały tydzień tylko, by to zobaczyć. Był to naprawdę niepowtarzalny widok, w pewien sposób śliczny, ale i powalający ogromem. Trudno to opisać.
Od początku planowałem skoczyć do jakigoś sklepu gdzie wreszcie ja będe mógł czegoś poszukać. Jeszcze przed wyjazdem zaplanowałem, że rzeczą którą chciałbym z pewnością przywieść do Polski jest Tabla. Udało nam się odwiedzić jeden sklep gdzie dane mi było ją doświadczyć. Od dawna o tym marzyłem, a jak widac marzenia się spełniają. Jeżeli czas i pieniądze pozwolą to postaram to może uda mi się kupić taką w New Delhi.
W międzyczasie udało nam się też odwiedzieć Karanji Lake Nature Park. Wspaniałe miejsce by zaczerpnąć świeżego powietrza w czasie odpoczynku od biegania po mieście. Mimo deszczu spędziliśmy naprawdę miłe chwile nad jeziorem z przepysznym plackiem nadziewanym czystą słodyczą i w towarzystwie ptaków. Uwielbiam kojącą moc natury.
Pod koniec dnia w totalnym pośpiechu po wrzuceniu ubrań do naszych worów przedostaliśmy się na dworzec gdzie czekał na nas autobus którym mieliśmy pocisnąć 10 godzin z powrotem do domu.